17 października 2019 Autor: Paweł Olbrych

Marny wybór

Potrzebujemy przede wszystkim przemiany cywilizacyjnej.

Nasi politycy i my sami spieramy się o pierdoły, bo ani umiemy, ani rozumiemy, ani nas stać na stawianie sobie celów ambitnych, życiowo ważnych zawsze, a nie tylko przez cztery lata. W programie której partii przeczytacie: chcemy, aby w ciągu 10 lat przynajmniej dwie polskie uczelnie wyższe znalazły się wśród 100 najlepszych na świecie? Żadnej. Bełkot o roli nauki i edukacji nic nie znaczy bez mierzalnego celu. Która partia zamiast mówić o zwiększeniu nakładów na zdrowie, ble, ble, ble… zapowie – chcemy, aby Polacy byli najzdrowszym narodem świata, w ciągu 20 lat długość życia wydłuży się o x lat, zapadalność na chorobę a, b, c zmaleje o 50%, procent wyleczonych chorób d,e,f wzrośnie o 100%, itd. Żadna. Gdzie przeczytacie, usłyszycie o ambicji, aby w jakiejś dziedzinie gospodarki Polska była światowym liderem, aby tak jak w świecie słowo Niemcy kojarzy się ze słowami mercedes, siemens, bayer, Włochy z markami mody, ale i Ferrari – tak my platforma czy my PiS czy my SLD w ciągu 10 lat pomożemy polskim przedsiębiorcom rozwinąć światową obecność rynkową z korzyścią dla megamarki Polska? Nigdzie. Cele mniejsze lokalne – ale życiowe i poddające się weryfikacji – obiecujemy i wiemy jak to zrobić, aby dojazd do pracy w dużych miastach nie zajmował nikomu więcej niż pół godziny. Ktoś? Nikt.

Polityka mądra w społeczeństwach cywilizowanych komunikuje cele.

W Polsce, nawet jeśli problematyka jest jakimś cudem istotna i trafiona, komunikowane są bardziej środki niż cele. Różnica między komunikatem „zbudujemy 5000 km dróg”, a „zwiększymy nakłady na budowę dróg o 57%” jest zasadnicza. Ten pierwszy można sprawdzić. Ten drugi oznacza tylko, że pieniądze na pewno zostaną wydane, ale czy drogi powstaną nie wiadomo.

Lista celów wartych dyskusji społecznej, a tym samym godnych wpisania do programów politycznych jest krótka i zamknięta. Przykładem mistrzostwa  świata w komunikowaniu antycelów jest na przykład (bo nie on jeden przecież) Grzegorz Schetyna, który na szumnie zapowiadanej konferencji prasowej, po konwencji swojej partii (jakieś dwa lata temu), mającej być w przekonaniu jej liderów granatem zaczepnym rzuconym w stronę rządu, ogłosił: po dojściu do władz zlikwidujemy IPN i CBA. Kompetentny ten człowiek żył w tym momencie w przekonaniu, że to są tematy, którymi żyją ludzie. Na obiedzie u znajomych wzdychają – ah, jakby się żyło lepiej, gdyby tylko zlikwidowano IPN i CBA. Poważnie?

Demografia w zapaści. Zdrowie w zapaści. Za chwilę nas nie będzie. Wyścig technologiczny nawet nie podjęty. Edukacja w XIX wieku.

Ale my o takie drobiazgi nie dbamy. Wybory w Polsce wygrywa się podejmując intelektualne, światopoglądowe i organizacyjne wyzwania jak handel w niedziele – zła wiadomość dla katoprawicy – nie niedzielne modły nas uratują, lub związki partnerskie – zła wiadomość dla lewactwa i lgbt – nie od tego końca zaczyna się pościg za czołówką. Kraje najbardziej liberalne i uznające należne Wam jak najbardziej drodzy lewacy i lgbt prawa to te najbogatsze. Bogate, bo najpierw skupione na pracy, potem na reszcie. Bogate nie dzięki temu, że po uhonorowaniu feministek i lgbt naród rzucił się do pracy, bo wcześniej tylko to mu przeszkadzało. Otwartość światopoglądowa i brak zacietrzewienia biorą się z dobrobytu będącego wynikiem pracy (a nie rozdawnictwa) – dopóki do podziału jest pół litra na trzech, zawsze znajdzie się ktoś , kto podsunie zdrowej tkance narodu wyjaśnienie, że wódki mało, bo ją Polakom Żydzi i homoseksualiści wypijają. Trudniej w to uwierzyć, kiedy w barku u każdego stoi butelka koniaku.

Nosimy w sobie pewien idealistyczny analfabetyzm organizacyjny, ekonomiczny, po prostu życiowy, polegający na niezrozumieniu, że ilość zasobów jest zawsze ograniczona.

Oprócz zupełnej pogardy dla spraw cywilizacyjnie naprawdę istotnych, nosimy w sobie pewien idealistyczny analfabetyzm organizacyjny, ekonomiczny, po prostu życiowy, polegający na niezrozumieniu, że ilość zasobów jest zawsze ograniczona. Jeśli nasz czas poświęcamy na marsze smoleńskie, to nie mamy go na co innego, np. na zastanowienie się jak zrobić, aby nasze uniwersytety nie ścigały się z Gabonem. Jeśli nasz gniew kierujemy w stronę Żydów, homoseksualistów, lewaków, prawaków, katoli, feministek … to nie mamy już czasu ani energii, aby się konstruktywnie najpierw oburzyć, a potem pomyśleć – skąd się bierze czyste powietrze do oddychania. Im więcej czasu na modły, tym mniej na robotę.
Poszliśmy na wybory. Ze świadomością, że są kraje, w których dokonując wyboru decydujesz o jakości swojego życia. Tymczasem tutaj zdecydowaliśmy, co ma być w tym czy innym muzeum, jakie pomniki przybedą i ubędą, czy w niedziele do galerii handlowej czy na msze.

Pomysłem opozycji na zwycięstwo była frekwencja – operacja się udała, pacjent zmarł.

Złotym Cielcem – pomysłem opozycji na zwycięstwo, Świętym Graalem, do którego modlono się zamiast pisać programy i komunikować je wyborcom była frekwencja, która miała zmienić wszystko, ale umówmy się – operacja się udała, pacjent zmarł. Jadąca na białym koniu Frekwencja, która już większa nie będzie (77% w Warszawie!) dojechała – ale koń zdechł. Naród się nie sprawdził, bo zagłosował nie tak. A może by z Narodem porozmawiać na temat?