23 listopada 2019 Autor: Katarzyna Ratajczyk

Nikt nie słucha, wszyscy chcą być wysłuchani

Dobra rozmowa to piękna sprawa, a 11 listopada to piękne święto.

Często w pracy lub na przyjęciu ktoś podchodzi do kręgu rozmawiających i bez ceregieli oświadcza jakąś nowinę lub zadaje pytanie jednemu z rozmówców zajętego pogawędką lub poważną dyskusją z kimś innym. Albo: otwiera drzwi pokoju biurowego i natychmiast zaczyna mówić do kogoś, nie zwracając uwagi na to, że ta osoba jest już zajęta rozmową. Ci, którym się przerywa, zachowują się tak samo wobec innych, bo oni też mają coś ważnego do powiedzenia. Na dodatek, jeśli wypowiedź jest dłuższa niż 20 sekund, druga osoba lub osoby wyłączają się. Zaczynają się rozglądać, zerkać na telefon, sprawdzać pocztę na komputerze…

Dlaczego? Dlatego, że cudza wypowiedź ich nie interesuje, sami już chcieliby coś powiedzieć i zwykle mówią, zmieniając temat na ten, który im akurat przyszedł do głowy, a w głowie, wiadomo, cały czas było o czym innym…

Nadajemy, a co z odbiorem?…

Moja przyjaciółka usłyszawszy, że kolejny znajomy pisze książkę, stwierdziła: „słyszę, że wszyscy chcą pisać książki, ale nie słyszę nikogo, kto chce je czytać”. Trochę było to złośliwe, bo jednak wciąż pojawiają się książki, które stają się popularne i nagradzane, ale to stwierdzenie oddaje ogólny stan przesytu nadawania informacji i natłoku sytuacji, w których dzieje się to z ogromną łatwością.

Straciliśmy poczucie sensu prowadzenia rozmowy, skoro sporne zdania w łagodnych kwestiach rozwiązuje „wujek” Google, a zresztą po co rozmawiać, skoro można napisać, a potem na niewygodne pytanie nie odpowiedzieć.

Wszyscy zaczynamy się skupiać na nadawaniu komunikatów, bo mamy „ważne kwestie” do przekazania, a czas płynie, trzeba iść dalej i nadawać kolejne komunikaty, pisać posty, tweety, zamieszczać zdjęcia. Najchętniej przyjmowana odpowiedź przez nadającego to „tak, świetnie” albo lajk, i przechodzimy do wypowiadania się na inny temat lub oceniania emotikonami innych. Gdzie pojawia się dyskusja, zaraz nadlatuje agresja.

Jak długo jeszcze można winić media społecznościowe?

One same w sobie nie są winne, tylko to, jak z nich korzystamy.

Na co dzień wydaje się, że wszyscy chcą coś powiedzieć, ale rzeczywiście brakuje tych, którzy chcą kogoś wysłuchać? Naprawdę wysłuchać, naprawdę zrozumieć, naprawdę zastanowić się i odpowiedzieć tak, by wnieść do rozmowy coś wartościowego, ciekawego dla rozmówcy. Wszyscy mówią, ale kto rozmawia? Paradoksalnie, nie ma tych osób wiele, nawet jeśli codziennie stykamy się z dziesiątkami ludzi. Czy możesz na to liczyć wśród najbliższych? Nie zawsze, a jeśli tak – jesteś szczęściarzem lub szczęściarą.

Czy kogoś dziwi jeszcze popularność coachingu? Dobry coach się ceni, ale okazuje się, że chętnie płacimy i cieszymy się na kolejną sesję, gdzie będziemy mogli być wreszcie wysłuchani, a często też sami usłyszeć własne myśli wypowiedziane na głos oraz spokojnie odpowiedzieć na dobrze zadane pytania. Chwila skupienia, chwila uwagi, szacunku dla siebie i drugiego człowieka – a tyle satysfakcji! Zresztą dla obydwu stron. A na zewnątrz?

Pozostaje walka na siłę głosu

Noworodki krzyczą, by dać znak, że żyją, a potem gdy są głodne lub coś im przeszkadza. Dzieci krzyczą w przedszkolu, by zwrócić na siebie uwagę i zawalczyć o swoje. W szkole na stołówce czy w czasie przerwy, zwłaszcza w szkole publicznej – zwykle jest większa od prywatnej – muszą użyć siły głosu, by w ogóle się porozumieć z kolegami. Jak powiedziała mi ostatnio pewna nauczycielka, takie zachowanie to atawizm, dziecko jest małe, więc zwraca uwagę na siebie głosem. Im więcej osób wokół tym głośniej musi krzyczeć.

Wiem jednak, jako ciotka, że dzieci i młodzież w każdym wieku (prawie każdym), chętnie mówi o sobie i o tym, co ich interesuje, co im się podoba lub nie, kiedy tylko daje im się szansę, czas i nie odpowiada za nich, co zresztą jest nagminne.

Głośniej nie znaczy lepiej

Dobra rozmowa to piękna sprawa, a 11 listopada to piękne święto. Czy nie stało się walką na siłę głosu? Ci, którzy kiedyś byli ciszej teraz są głośni i na odwrót. Rozmowy brak.

Jeśli chodzi o marsze, są na nich ludzie, którzy chcą swoją obecnością poświadczyć poparcie dla jednej ze stron. Ale większość nie przyszła… Część wyjechała korzystając z wolnych dni, część wymyśliła sobie jakieś inne atrakcje, część została w domu przed telewizorem, część zajęła się działką, ogrodem, część biesiadowała. Czy ze sobą rozmawiali? Czy oznaczali jedynie emotikonami strony sporu na ulicach, nie wdając się w żadne rozważania?

Tak przyjemnie byłoby po prostu wyjść z domu, wspólnie cieszyć się i wymieniać uprzejmości. Jednak wydaje mi się, że to, jak w ostatnich latach wygląda nasze Święto Niepodległości jest dokładną kalką tego, jak wzajemnie traktujemy się na co dzień.

Ściana

Ktoś ze słuchawkami na uszach wpada na ciebie w przejściu i nie mówi „przepraszam”. Jest zamknięty w swojej kapsule dźwiękowej i nie dotarło do niego nic poza odczuciem dotykowym słabszym lub silniejszym, albo żadnym, bo to on ci nastąpił na nogę, a przecież twojego jęku w ogóle nie usłyszał. Czasem nawet się obejrzy, ale przetworzenie i przesłanie przez mózg sytuacji z jednego świata do drugiego trwa za długo, jak na pęd dzisiejszego dnia. Patrzy, nie mówi nic… odwraca się i biegnie dalej.

Ktoś przychodzi na spotkanie służbowe i kładzie telefon przed sobą. Nie, nie poświęci ci maksimum swojej uwagi, a w każdym razie nie w momencie, kiedy on zadzwoni. Jakiś mityczny On lub Ona, ktoś ważniejszy, od kogo telefon „musi” być odebrany właśnie teraz, w ciągu tej godziny, którą ci pozornie poświęca. Pozornie, bo telefon na stole mówi co innego.

Ktoś przychodzi na spotkanie towarzyskie i kładzie telefon obok talerza lub filiżanki z kawą. Przyszedł porozmawiać, ale nie poświęci ci maksimum uwagi, a już na pewno nie wysłucha cię w skupieniu, gdy zadzwoni telefon. Może nawet nie odbiorze, ale sprawdzi kto dzwoni. Albo odbierze i powie jedno z najdziwniejszych zdań, jakie można powiedzieć do słuchawki: „oddzwonię później”. Bez tego zaklęcia nie można później oddzwonić? A gdyby telefon był wyciszony w torebce lub kieszeni nie rozbijałby skupienia na rozmowie. Po jej zakończeniu można by było oddzwonić…

Ten ktoś to często ja i ty. To my. „Bo telefon to smycz”. Tak, jeżeli na to pozwalamy.

Ból

Jednak to są drobiazgi. Drobiazgi, które pokazują, jak bardzo nie szanujemy się nawzajem. Zauważyliście, że zniknęły rubryki savoir-vivre’u z magazynów kolorowych? W ogóle co to za słowo? Przykryte warstwą co najmniej trzydziestoletniego kurzu, budzi skojarzenia z panem w meloniku i panią w turniurze. A przecież to nic innego, jak zasady ruchu dla poruszających się wśród ludzi. Po co? Po to, by nikogo nie urazić, a to znaczy nie pominąć, nie lekceważyć.

Nikt nie lubi, gdy się go lekceważy. Lekceważąc sprawiamy ból. Każdy z nas wie, jakie to uczucie, ale skoro nie rozmawiamy ze sobą to skąd mamy wiedzieć, co nas nawzajem boli?

A ewidentnie boli i ci najbardziej zdesperowani krzyczą …

Kto nas wysłucha?

Specjaliści od dialogu społecznego i wszyscy, którzy z nim mieli do czynienia wiedzą doskonale, że zasada działania w takich sytuacjach jest prosta. Jeżeli spodziewamy się konfliktu, należy najpierw, kolokwialnie mówiąc, dać się ludziom wygadać. Przynosi to zdumiewające efekty. Kiedy pretensje, żale i oczekiwania zostają wyrzucone z ukrycia, powiedziane głośno i wysłuchane agresywność we wszelkiej postaci traci na sile. Wtedy dopiero można przejść do konstruktywnej rozmowy i coś ustalić, choćby jedną małą rzecz, ale wspólnie.

W grupach kilkunasto, kilkudziesięcioosobowych to się sprawdza, ale kto wysłucha tych, co przyszli na marsze i tych, co nie przyszli, ale też mają wiele do powiedzenia?

Zwrócił na to uwagę Andrzej Leder w swojej książce „Prześniona rewolucja’, która, niefortunnie moim zdaniem, ukazała się w wydawnictwie Krytyki Politycznej. Niefortunnie, bo część osób nie weźmie jej do ręki tylko dlatego, że wydawnictwo jest bardzo wyraźnie określone lewicowo. A szkoda, bo można z niektórymi tezami dyskutować, ale wiele analiz jest cennych… W każdym razie on zwraca uwagę na to, że poziom bólu, żalu i niedocenienia jest w naszym społeczeństwie tak ogromny, że nie możemy znaleźć nici porozumienia i nawet rozmawiać ze sobą spokojnie. Nie chcemy słuchać, ani usłyszeć, o co naprawdę chodzi. Przechodzimy od razu do konfliktu, którego strony nie chcą znajdować części wspólnych. Wolą się okopać, syczeć i strzelać jadem.

Prawda podkolorowana

Uderzające było dla mnie niedawne stosowanie facebookowej nakładki z napisem „strefa wolna od nienawiści”. Szybko się okazało, że w wielu przypadkach strefa dotyczy raczej grupy tych, z którymi się świetnie rozumiemy, ale wcale nie wszystkich, nawet nie wszystkich z kręgu facebookowych znajomych. Oczywiście, gdy zwrócimy się na prawo agresja nawet nie jest przykryta żadną kolorową nakładką. Zresztą na obydwu biegunach często jest stylem wypowiedzi.

Nie możemy liczyć na to, że coś się tutaj zmieni bez naszego udziału. Nie możemy wiecznie wskazywać tak, jak w przedszkolu „bo oni…”. W świecie komunikacji wiadomo od dawna, że wszelkie trendy nie rodzą się w centrach dużych miast, wśród celebrytów, a na pewno nie na naszych oczach w telewizji. Trendy rodzą się na peryferiach, wszelkie trendy – dotyczące mody, technologii, a także zachowań.

Światełko

To naprawdę zależy od nas, jak się do siebie zwracamy, czy chcemy rozmawiać czyli też słuchać. Od roztrząsania zachowania niejakiego Jarosława Jakimowicza w programie „Skandaliści” TV Polsat, zresztą zgodnego z tytułem, wolę post sprzed ponad tygodnia aktualnej posłanki Klaudii Jachiry, która opisała, jak została wulgarnie obrażona, także nazwana „zdrajcą Polski”, przez podchmielonego gościa w pociągu. Ten sam człowiek po interwencji konduktora i chwili na ochłonięcie wrócił, by ją przeprosić i wyrazić zadowolenie z faktu, że znalazła się w sejmie. Sama napisała, że brzmiał przekonywująco. Co się stało? Nie wiadomo, ale wiadomo już, że to jest możliwe.

Na ostatnich Igrzyskach Wolności w Łodzi, imprezie dla środowisk o liberalnych poglądach na panelu o pedofilii w kościele pojawił się oprócz Marka Sekielskiego i Jana Hartmana także Tomasz Terlikowski. Okazało się, że można rozmawiać pomimo różnic światopoglądowych. Zresztą na temat samego ścigania i karania za pedofilię w kościele wszyscy byli akurat zgodni. Ciekawe natomiast było to, że niektórzy z siedzących na widowni mieli problem z zaakceptowaniem obecności katolickiego publicysty na sali. Pewna kobieta dała temu wyraz w niewybredny sposób, po chwili została uciszona przez innych. Wśród głosów uciszających dało się słyszeć takie proste stwierdzenie: „jest gościem, pozwól mu mówić!” Prowadząca spotkanie Agnieszka Zakrzewicz, dziennikarka mieszkająca od wielu lat w Rzymie, była zszokowana poziomem emocji na sali i z trudem radziła sobie z ich chłodzeniem, choć i tak poszło jej znacznie lepiej niż zwykle w takich sytuacjach prowadzącym, działającym w kraju na co dzień. Po zakończeniu spotkania wiele osób podeszło do Terlikowskiego osobiście mu podziękować za obecność oraz wyrazić zgodność z częścią jego poglądów. Można rozmawiać! Można słuchać!

To jednak przykłady jakby nie było z mediów i z udziałem znanych nazwisk. Ale sami też możemy czasem skupić się na rozmowie i posłuchać, zamiast odpowiadać na z góry przewidzianą ripostę, również bardzo częste ostatnio zjawisko. Może zacząć od tak prostego gestu, jak wyciszenie i schowanie telefonu w czasie spotkania z drugim człowiekiem?…

Co teraz?

Dialog to piękna sprawa. Chciałoby się powiedzieć: prawdziwa sztuka, przedmiot rozważań wielkich filozofów. Na fali powstawania muzeów wszelkiej maści, czasem potrzebnych, czasem niekoniecznie, chciałam już postulować stworzenie Muzeum Dialogu. I tu wpadam we własne sidła, bo dziś dialog rozumiemy jako dialog międzykulturowy, jako rozmowę na pewnym kulturowym koturnie, o „ważnych” sprawach, a tu chodzi o zwyczajną rozmowę. Zresztą Muzeum Dialogu Przemiany powstało już w Szczecinie. I właśnie – jest to świetny przykład na pokazanie, jak dziś rozumiemy dialog. Poprzez dodanie słowa „przemiany” sugeruje nam się, w jakim kierunku ten dialog ma iść: poważne dykusje, konflikty kulturowe, wskutek uczestnictwa w spotkaniach ma zmienić się nasz stosunek do czegoś lub kogoś, ale generalnie chodzi o ciekawe, kulturalne i międzykulturowe wydarzenia.

Powstało też Muzeum Wolnego Czasu w Krynicy Morskiej z warsztatami wylegiwania się, smakowania śniadań i właściwego picia kawy, pisania listów i widokówek z wakacji, kursem patrzenia i widzenia. Powstało w głowie właściciela, filozofa zresztą i ma stronę w internecie oraz adres w realu. Niestety, jeszcze nie byłam. Można uznać, że dobra zabawa na wakacjach, ale przecież całkiem serio tego traktować nie można. Na pewno nie?

Wśród propozycji tego muzeum są „Warsztaty prowadzenia rozmowy, pogawędki, dyskusji i sporu, czyli czym różni się rozmowa od paplaniny i bełkotu”. Stąd już niedaleko do Muzeum Rozmowy… Przypomnę, że celem muzeów, zgodnie z definicją, jest gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie naukowe i udostępnianie, a także zabezpieczanie i konserwacja zabytków i zbiorów. Tylko, jeśli rozmowę, uważne słuchanie i szacunek przekażemy jako zabytkowe eksponaty do muzeum, to gdzie będziemy spędzać Święto Niepodległości w kolejnych latach?

Katarzyna Ratajczyk