28 sierpnia 2019 Autor: Paweł Olbrych

Polska potrzebuje imigracji.
Albo zniknie.

„Wynocha z Polski, ukraińskie ścierwa” – takie napisy pojawiły się na drzwiach mieszkania, w których mieszkało kilku robotników z Ukrainy, pracujących – podkreślmy, że legalnie, przy budowie infrastruktury stolicy Najjaśniejszej Rzeczpospolitej – kraju, który z dumą sięga do tradycji metropolii Polski Jagiellońskiej, w której Ukraińcy byli przez wieki współobywatelami.

-Polska nie chce innowierców i lgbt, ale przy okazji nie życzy sobie cudzoziemców, imigrantów, uchodźców – jednym słowem obcych. Można argumentować, że tego typu ekscesy to margines (chociaż jakby ich przybywało), można po gomułkowsku wskazywać, że „zagranico bijo murzynów” (cudze zło zawsze pięknie usprawiedliwia własne), ale dużo trudniej wytłumaczyć bierność państwa, celowo nieudolne poszukiwanie sprawców, często znanych z twarzy uwiecznionych na filmikach świadków, a nawet z imienia i nazwiska, bo „patrioci” lubią się pochwalić swoją niezłomnością w obronie rasy i wiary na własnych wallach fejsbukowych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ksenofobia, rasizm, antysemityzm i homofobia są na rękę rządzącym, bo to łatwy sposób aktywizowania słusznego oburzenia mas, w duchu godności, polskości, wstawania z kolan i obrony rasy i wiary.

Jeszcze trudniej nie zauważyć, że tzw. opozycja oprotestowuje tę falę nienawiści tylko pro forma. Ich troska o „innego” przypomina tę z anegdoty o łódzkim fabrykancie dającym ostatnią radę synom – „Pamiętajcie o ubogich – to nic nie kosztuje”. Tymczasem Polska, już nawet nie dlatego, aby być „Wielka”, ale aby zwyczajnie przetrwać, jest skazana  na „inność”. W sytuacji gdy w świecie bez granic i pełnym pokus cywilizacyjnych, jakaś część Polaków będzie szukać szczęścia gdzie indziej – to normalne i nieuniknione, wobec ewidentnego załamania demograficznego, któremu żadne pińcetplus nie pomoże, bo Polacy przestali się rozmnażać, wobec bezdennych dziur na rynku pracy, których od lat doświadczają kolejne branże, bo już nie tylko nie ma komu zrywać malin – nie ma komu leczyć, nie ma  komu pracować w policji, nie ma komu uczyć, nie ma komu jeździć  tramwajami, wszystkie te braki albo muszą się pogłębiać i prowadzić do katastrofy, albo zostaną z korzyścią dla rolników, chorych, uczniów i pasażerów uzupełnione kimś „innym” i z „zewnątrz”. Tertium non datur. Narracja „żadnych imigrantów”, tak pięknie rozegrana pięć lat temu przez PiS i tak fatalnie nie podjęta w sposób zrozumiały i tłumaczący Polakom przez opozycję, nie tylko, że to zaprawdę godne i sprawiedliwe, etyczne, moralne, blablabla, ale przede wszystkim opłacalne, konieczne ekonomicznie i niezbędne dla rozwoju kraju, wprowadziła temat wydawałoby się prosty, bo arytmetyczny – demografia vs imigracja w koleiny ideologicznego sporu, gdzie na racje inne niż strach i podsycana nienawiść miejsca już zabrakło.

A sprawa jest prosta. Trudna jest jedynie jej mądra komunikacja społeczna. Przygotowanie ludzi na zmianę. Przydałaby się zgoda, bo o co tu się kłócić? To, co trudne zostawmy na potem – skupmy się na tym, co łatwe czyli refleksji nad tym, co jest do zrobienia. Może „łatwość” tego co należy zrobić wyłoni z szeregów polskiej klasy politycznej osoby z jajami, które nazwą problemy i wskażą, a bardziej skopiują rozwiązania, które już wymyślono i działają.

Imigracja planowana i regulowana.

Po pierwsze imigrację można zaplanować  i regulować.   Nie ma żadnych podobieństw między polityką (raczej jej brakiem) puszczenia wszystkiego na żywioł, o co (nie ma już teraz znaczenia, czy słusznie czy nie) PiS oskarżał resztę świata, a polityką emigracyjną z prawdziwego zdarzenia, gdzie definiuje się potrzeby i wg nich pozyskuje ręce i umysły do pracy – tak od lat robią Niemcy, Kanada, Australia. Pole dla popisu dla interdyscyplinarnej aktywności agend państwowych jest ogromne.

Solidna analiza potrzeb powinna wskazać kogo potrzebujemy.

Kryteriów jest wiele, ale ich liczba jest skończona. Wiek. Wykształcenie. Zawód. Status rodzinny. Podobieństwa i różnice cywilizacyjne. Potencjał asymilacyjny.

Zapewne bardziej będzie nam potrzeba młodych niż starych – po prostu w wieku produkcyjnym – to zawsze.

Przy wykształceniu można się już zastanawiać – jeżeli potrzebni będą robotnicy rolni do prostych prac, zapewne zbędne są inne kwalifikacje niż chęć do pracy. Ale już wiadomo, że potrzebni będą lekarze, pielęgniarki, nauczyciele przedmiotów ścisłych, inżynierowie i technicy na budowach, piloci – to bardzo wysoko wykwalifikowane zawody. Przyjdzie także odpowiedzieć sobie na pytanie czy promować model imigracji – jedna osoba pracuje tu i posyła pieniądze do domu tam, czy lepiej promować imigrację całych rodzin? Niech pracują i wydają tutaj, niech ich dzieci integrują się z rówieśnikami, niech planują swoją przyszłość tutaj?

Programy promujące imigrację branżową.

Można ogłosić program zawodowo-społeczny wspierający zatrudnianie pielęgniarek i lekarzy ze wschodu, Azji, Ameryki Łacińskiej. Można ich tutaj kształcić z obowiązkiem odpracowania otrzymanie edukacji, można ich kusić stypendiami dla ich dzieci – skoro nie można im zapłacić tyle co w Norwegii, można ich kusić bezpiecznym życiem , bo Polska jest wciąż bezpieczna, klimatem, brakiem trzęsień ziemi. Można stworzyć mądre ramy legalnej pracy w rolnictwie – sezonowej i stałej.

Można powiązać otwartość Polski na studentów z zagranicy z polityką ich „zakochiwania” w Polsce, aby potem zechcieli zostać, założyć rodzinę i żyć.

Gwiazdy naszych mediów już nawet nie udają, że chodzi im o coś innego niż kolejna branżowa statuetka i kasa, misiu, kasa.

Kto a kto nie.

Nie ma nic złego w określaniu kogo chcemy a kogo nie. Są kraje, które prowadzą rasową politykę demograficzną. Na przykład Singapur, którego ludność w 70% stanowią Chińczycy, 20% Malajowie, 5% Tamilowie, a wśród pozostałych 5% około 2% to „biali” – starannie pilnuje tych proporcji, starając się okresowo jednych zniechęcać do prokreacji , a innym stwarza warunki wręcz odwrotne. Są w historii przykłady wielkich akcji imigracyjnych obliczonych na pozyskanie konkretnych specjalistów – wielka imigracja z krajów niemiecko języcznych (Niemcy, Austria i Szwajcaria)  do Argentyny w latach 20-tych XX wieku, miała zapewnić Argentynie skok cywilizacyjny związany z zawodami technicznymi. Dzisiejsza polityka Kanady, Australii i Stanów Zjednoczonych.

Rosja farmerzy afrykańscy.

W obliczu nieciekawej atmosfery wokół białych farmerów w RPA, rząd Rosji uruchomił projekt – na razie studyjny – osiedlenia chętnych afrykanerów u siebie i korzystania z ich wiedzy, i legendarnych pracowitości i twardości charakteru dla ucywilizowania rolnictwa w bezkresach Matuszki Rassieji. Związek farmerów RPA wysłał delegację, projekt jest dyskutowany, może i na razie głównie propagandowo, ale czemu miałby się nie udać? W Polsce posiadaczy ziemskich raczej nie potrzebujemy, bardziej robotników rolnych, ale przykład wart przywołania, aby zrozumieć, że żadne pomysły na politykę imigracyjną nie są już egzotyczne.

Lugola.

Mądra, a przynajmniej jakaś polityka imigracyjna jest  jak przypomniany ostatnio w hitowym serialu płyn Lugola. Przyjmuje się zdrową albo przynajmniej neutralną jodynę, aby zająć w zagrożonej promieniowaniem tarczycy miejsce, w które nie wciśnie się jod radioaktywny – ten zabójczy. Zaplanowani, pożądani, kontrolowalni imigranci mogą w pewnych okolicznościach być dużo skuteczniejsi w powstrzymywaniu tej niepożądanej emigracji, w imię hasła „nas już wystarczy”. Pomysł na pierwszy rzut oka ekstremalny, ale przecież do pomyślenia i w dodatku sprawdzony od zawsze i wszędzie to rodzaj legii cudzoziemskiej, bo niby dlaczego braków w służbach porządkowych, policji, a nawet wojsku nie uzupełnić cudzoziemskim „wojskami zaciężnymi”? Służył Rzeczpospolitej Ketling, służyli Tatarzy, Radziwiłłowie mieli swoich Szkotów, papieża bronią Szwajcarzy, a w drugą stronę Franek Dolas służący w Legii Cudzoziemskiej, istniejącej i mającej się dobrze do dzisiaj. Szereg krajów oferowało obywatelstwo (niekoniecznie od razu – niech będzie „za zasługi” i „wysługę”) i dobrobyt w zamian za służbę w ich obronie. Nihil novi i można śmiało zaryzykować dolary przeciw orzechom, że służba graniczna złożona z funkcjonariuszy będących legalnymi imigrantami,
byłaby bardzo zmotywowana i skuteczna w walce z imigracją nielegalną.

Obok kryterium zawodu, branży czy funkcji społecznej pochylić się trzeba nad kryterium narodowości a nawet rasy. Nie wystarczy powiedzieć sobie kogo chcemy i kogo nie chcemy? Równie a może bardziej istotne jest kto do nas zechce przyjechać? Kogo by trzeba ponamawiać? Kogo namówić łatwiej? Kogo trudniej? Można sobie darować analizy kierunków i grup egzotycznych. Szwajcarscy bankierzy raczej nie będą się masowo przesiedlać nad Wisłę. Niby dlaczego mieliby to robić.

Wybór polityki ksenofobicznej   jest wyborem.

Polska nie tylko nie ma polityki demograficznej, której pomysł na imigrację powinien być ważną gałęzią, nikogo planowo nie zachęca do przyjazdu i osiedlania się, nie odpowiada branżom na ich zapotrzebowanie, ale wręcz przeciwnie toleruje albo nawet prowokuje napaści na starannie wskazanego, dla doraźnych korzyści politycznych „obcego”. Bo niby dlaczego nagle zaczęli przeszkadzać Ukraińcy, bez których polska gospodarka by stanęła, a nie słychać o nagonkach na Wietnamczyków? Na rozpętaniu wrogości do tych ostatnich trudno coś ugrać, ale Ukraińcy ? Wiadomo. Wołyń. Lwów.

Nie chce się wierzyć, aby taka inicjatywa wyszła od kogokolwiek życzącego dobrze Polsce – to może inni szatani byli tam czynni? Wobec braku jasnej i popartej czynami oficjalnej polityki otwartości na legalną siłę roboczą z Ukrainy, jak nóż w masło wchodzić będą prowokacje wyganiając Ukraińców z Polski. Ukraińcy sobie poradzą. Pojadą dalej. U nas zatankują po drodze. Ale kto posprząta nasze domy, ugotuje dzieciom, pozrywa truskawki i połata drogi – nie wiadomo. Polak przed szkodą i po szkodzie głupi.

Polska nie ma innego zasobu demograficznego niż Ukraina i w dużo mniejszym stopniu           Białoruś. Każdy kto podejmuje działania mające na cele uszczuplenie lub wręcz eliminację tego zasobu, dopuszcza się zdrady stanu.

Wschodnie zasoby demograficzne byłyby dla  Polski tak naturalne, tak łatwe do zasymilowania, tak osadzone w historii i tradycji, że aż nie do wiary, że żadna opcja polityczna nie rozgrywa tej karty w sposób konstruktywny. Bliskość etniczna, słowiańszczyzna, wspólna historia, wspólna walka z Moskalem, przywołanie idei jagiellońskiej, ze szczerym lub tylko koniunkturalnym przyznaniem, że błędem było nomen omen nieprzyznanie Rusi (Ukrainie) praw trzeciego partnera w Rzeczpospolitej Trojga Narodów – jak się pięknie obieca to i dać nie trzeba, a ile można by na tym zbudować.

Potrzebujemy od zaraz, na gwałt, tu i teraz programu imigracyjnego. Przemyślanego , zbudowanego na
zgodzie, zaplanowanego na pokolenie, poddawanego wymiernej ocenie skuteczności, wykonalnego i realistycznego. Inaczej wymrzemy. Wystrojeni w krzyże celtyckie będziemy pięknie wyglądać na katafalku. A ci ze wschodu i tak wtedy przyjdą, ale już nie do nas a do siebie.